
— Chce pan dramaturgii? — dyrektor SAR jest wściekły. Nie na mnie, a na to, co znów wyprawia się nad polskim morzem. — Przed chwilą skończyliśmy rozmawiać, a ja już mam nową historię. Właśnie 29-latek się topił w Łebie. Wszedł do wody, przy budowli hydrotechnicznej, w miejscu, gdzie były znaki z zakazem kąpieli. To tak jak by ktoś bawił się z łopatką i wiaderkiem na autostradzie — słyszę od ratownika, który opowiada mi o polskich grzechach głównych nad wodą.